Czwarte urodziny były tematem wielu naszych wspólnych rozmów z Misiem. Wyniknęły z nich następujące kwestie: Piotruś nie chce tortu, bo woli ciasto z galaretką, jakie niedawno widział i smakował u cioci we Wrocławiu, goście mają być i oczywiście muszą przywieźć prezenty, Miś nie chce siedzieć przy stole, świeczka na cieście może się znaleźć, a goście mogą odśpiewać "Sto lat", ale powoli i nie za głośno. Wszystkie życzenia udało się zrealizować - w końcu urodziny są tylko raz w roku, a czwarte tylko raz w życiu. W prezencie urodzinowym pojechaliśmy z naszym synkiem do żubrowiska w Pszczynie. Cała zagroda bardzo nam się spodobała, ale żartujemy sobie, że największą atrakcją u żubrów była dla Piotrusia szklana winda na taras widokowy, którą zrobiliśmy kilka nadprogramowych kursów.
Wakacje 2012 postanowiliśmy spędzić w jakimś nowym, ciekawym miejscu. Prosiliśmy więc wszystkich znajomych o polecenie miejscowości w Polsce, która spełniła by nasze, niemałe wymogi. Przede wszystkim musiało być płasko, bo pchanie wózka z Piotrusiem i całym sprzętem pod górkę to średnia przyjemność. Przydałoby się zacienienie, ponieważ pozycja Piotrusia w wózku powoduje, że razi go światło słoneczne, a opuszczenie budki skutkuje tym, że prawie świata nie widać. Oczywiście najważniejsza była możliwość zorganizowania wielu interesujących wycieczek dla Misia, zwłaszcza zwierzaki byłyby mile widziane. Poza tym wskazany był brak barier architektonicznych w budynku i jego okolicach, ważne też by nie było kłopotów z dostawą energii elektrycznej. Zwyciężyło gospodarstwo agroturystyczne w Zwierzyńcu na Roztoczu. Miejsce to peleciła nam zaprzyjaźniona pedagog Piotrusia. Nasz wybór trochę skonsternował rodzinę i znajomych - czy to aby nie za daleko i czy sobie poradzimy z taką długą podróżą? Potem zaczęło się wielkie pakowanie, do którego mama przystąpiła tydzień przed wyjazdem, aby nie zapomnieć żadnego kabla, zasilacza, baterii i całego mnóstwa innych rzeczy, których nie da się kupić w żadnym zwykłym sklepie ani aptece.
Piotruś nigdy wcześniej nie spędził w samochodzie tylu godzin podróży. Na wszelki wypadek postanowiliśmy podzielić trasę na dwa etapy i przenocować po drodze u znajomych. W samym Zwierzyńcu Misiakowi bardzo się spodobało, rodzicom zresztą też. Tak jak chcieliśmy, było wiele płaskich, szerokich i zacienionych szlaków spacerowych po Roztoczańskim Parku Narodowym, gdzie mogliśmy organizować sobie wypady krótsze i dłuższe. Lasem spacerowaliśmy nad jezioro, gdzie siedząc na pomoście Piotruś obserwował co dzieje sie na plaży. Była też ostoja dzikich koników, które czasami podchodziły do samego ogrodzenia i Miś mógł je karmić. Najbardziej przypadła mu do gustu wycieczka do muzeum flory i fauny roztoczańskiej. W muzeum wędrowało się ciemnymi ścieżkami, a podświetlane były poszczególne stanowiska ze zwierzętami, o których opowiadała pani przewodnik. Odwiedziliśmy też bardzo ciekawy ogród zoologiczny w Zamościu. Piotruś zbuntował nam się jedynie przy zwiedzaniu tego urokliwego miasta. Na pytanie czy wie, co to są zabytki odpowiedział "nie", a po wyjaśnieniu tego tematu stwierdził, że nie chce żadnych zabytków oglądać i już. Minę miał złą podczas prawie całego spaceru po starówce Zamościa, a w końcu się obraził. Chyba jedyną osłodą tej wycieczki było oglądanie koni, które ciągnęły powozy z turystami.
Jesienią na życzenie Misia pojechaliśmy jeszcze raz odwiedzić żubrowisko. Mimo, że długo spacerowaliśmy przyglądając się jak żubry jedzą obiad, dziki ryją ziemię, sarna "ustawia" kopytkiem niesforne warchlaki, a koza zjada nasz wózek, Piotruś w ogóle nie miał zamiaru kończyć wycieczki i do domu wracał z krokodylimi łzami w oczach. Z kolejnych jesiennych spacerów przynosiliśmy do domu różne skarby. Uzbierane dary jesieni posłużyły Misiakowi do wykonania z ciocią Mangi kasztanowych zwierzaków i liściowych obrazków, które wszystkim naszym gościom bardzo się podobały. Jedna ze ścian w pokoju Piotrusia stała się więc cykliczną wystawą jego licznych prac plastycznych. Co do cioci Mangi, to według zeznań naszego synka jest to ciocia od "robienia bałaganu". Inne ciocie są np. od ćwiczeń, od oczek, od literek albo zgadywanek, a ciocia Mangi jest właśnie od bałaganu.
W grudniu Piotrusia odwiedził Święty Mikołaj, z którym w tym roku Miś po raz pierwszy zdecydował się spotkać i porozmawiać. Wcześniej napisał do Mikołaja list i osobiście wrzucił go do skrzynki. Wybrał ten sposób wysyłki odrzucając opcje spalenia listu w piecu lub zostawienia go na parapecie. Nasz syn zażyczył sobie w prezencie książkę o różnych zwierzętach, ale bez owadów. Nie wiadomo czym mu podpały. Święty trochę Piotrusia zaskoczył dzwoniąc dzwonkiem i pojawiając się nagle w drzwiach do jego pokoju. Na szczęście Misiak miał niepewną minę tylko przez chwilę, bo gdy zrozumiał, że to właśnie wyczekiwany Mikołaj był już bardzo zadowolony. Porozmawiali sobie o reniferach, prezentach i innych dzieciach. Piotruś odpowiedział Świętemu Mikołajowi, że był grzeczny i że zasłużył na prezent, natomiast ku zdziwieniu rodziców wcale nie chciał obiecać, że grzeczny będzie przez cały następny rok. Potem było wspólne oglądanie prezentów i sesja zdjęciowa. Miś powoli staje się specjalistą od zwierzaków. Dzięki wujkowi, który dostarczył nam duży globus i poopowiadał Piotrusiowi co na nim widać, teraz Misiak bawi się rozpoznając jaki kontynent zamieszkuje dany zwierz. Jest dla niego dużą frajdą, kiedy się okazuje się, że wie na ten temat więcej niż jego starsze kuzynostwo.
W zimowy czas przymusuwo spędzany w domu każda odmiana jest miła. Pewnego dnia w naszym mieszkaniu urządzone zostało laboratorium wody. Piotruś przez kilka dobrych godzin zapoznawał się z tym co się dzieje z wodą, kiedy włoży się ją do zamrażarki lub na mróz za oknem. Obserwował też jak śnieg topi się w pokoju i jak wygląda para wodna. Doświadczenia dosłownie go pochłonęły. Bardzo interesujące było sprawdzanie czy różne przedmioty pływają czy też toną w wodzie. Największym zaskoczeniem okazała się dla Misia mała figurka pumy. Wrzucona do pojemnika z wodą w całości świetnie pływała, natomiast rozdzielona na dwie części opadała na dno. Wszystkie eksperymenty zostały oczywiście dokładnie opisane i udokumentowane fotograficznie. Tak jak chyba wszyscy, a może jeszcze bardziej, Piotruś z niecierpliwością wypatrywał wiosny. Już od stycznia zaczął planować wiosenne wycieczki: do zoo, do przedszkola, przejażdżkę tramwajem, wizytę u żubrów, itd...
Syn nam dorośleje;) Ostatnio okazało się, że nie życzy sobie, żeby nazywano go Misiem. Jest Piotrusiem i koniec. Na szczęście nie złości się za bardzo, kiedy z przyzwyczajenia mówimy do niego Misiaczku. Do tego stracił dwa dolne ząbki i był przeszczęśliwy, że będzie miał spokój z ich myciem. Jakże ogromne spotkało go rozczarowanie na wieść, że wyrosną nowe. I to zapewne większe.
Końcówka zimy dała nam się we znaki. Piotruś parę dni gorączkował, nie obyło się bez antybiotyku i leżenia cały czas w łożku, bez wychodzenia do wózka. Kilka dni po odstawieniu lekarstwa, kiedy już wydawało się, że sytuacja wróciła do normy, ponownie pojawiły się problemy oddechowe. Na szczęście Pan doktor pozmieniał ustawienia respiratora i Miś oddetchnął z ulgą. Kiedy wieczorem po kąpieli chcieliśmy zmienić zakresy alarmów Piotruś aż się rozpłakał, dając nam do zrozumienia, że mamy już nic nie ruszać w jego sprzęcie.
Przed wielkanocą Piotruś przyjrzał się dokładniej kurzym jajom. Podoświadczał czy są twarde, jak pękają i co się dzieje po ich ugotowaniu. Chyba najbardziej zainteresowało go żółtko na miękko. Do koszyczka świątecznego Misiak wykonał tym razem papierowego zajączka i całe stado pisanek. Żeby kraszanki szybciej były gotowe do ozdabiania, suszyliśmy je bardzo starą suszarką babci. Nadawała się idealnie, bo choć włosy suszy kiepsko to przynajmniej nie huczy za głośno (czego nasz synek nie znosi), a farbki na jajkach wysychały błyskawicznie.
Wiosna długo kazała na siebie czekać, ale gdy tylko aura zrobiła się sprzyjająca wybraliśmy się do naszego zoo. Pogoda trafiła nam się "misiowa", czyli ciepła i pochmurna. Słońce nam więc nie przeszkadzało i Piotruś mógł dokładnie pooglądać wszystkie zwierzaki na ich wybiegach. Pierwszy raz wspólnie zobaczyliśmy sowę śnieżną, która, co ciekawe, wcale nie spała w ciągu dnia. Bardzo interesujące było też wesołe stadko surykatek, ale mimo, że były one bardzo dobrze widoczne, to nie wiadomo dlaczego, Misiowi jakoś szczególnie do gustu nie przypadły.
Wraz z nadejściem wiosny wróciliśmy ponownie do naszych odwiedzin w przedszkolu w grupie Żabek. Piotruś jak zawsze początkowo był mocno speszony, ale dosyć szybko odnalazł się w nowej sytuacji. Panie pedagog starają się tak zorganizować wspólne zającia, by Miś aktywnie brał w nich udział i by dzieci mogły bezpośrednio z nim się kontaktować. Misiak bardzo polubił przedszkolaki, a i dzieci jego chyba też, bo zawsze gdy opuszczamy przedszkole pytają Piotrusia kiedy znowu przyjedzie. Po wakacjach zaczynamy indywidualne nauczanie przedszkolne, ale na pewno czasem będziemy odwiedzać Żabki.