Od początku czerwca rozpoczęły się przygotowania do szóstych urodzin Misia, z okazji których miał się odbyć bal dżunglowy. Ponieważ jego ulubionym kolorem jest zielony, Piotrek postanowił przebrać się za krokodyla. Ochoczo przystąpił też do produkcji papierowych węży, papug, małp i motyli oraz malowania figurki salamandry. Wzbogaciliśmy się również o pożyczone zwierzaki - tukana i gibona oraz siatkę maskującą, tak by w salonie mogła powstać interkontynentalna dżungla. Rodzice rozpoczęli wymyślanie konkurencji i pytań konkursowych, a zaproszone kuzynki, po zeszłorocznych doświadczeniach, studiowały książki na temat dżungli i jej mieszkańców. Specjalnie na tą okazję zamówiony został również "tygrysi" tort. Piotrek zażyczył sobie na torcie biały lukier i stado tygrysów. Efekt był piorunujący ;) Z okazji urodzin nasz syn wymyślił sobie również wizytę u fryzjera. Zapragnął bowiem mieć na głowie wygolonego... krokodyla. Pani fryzjerka na szczęście stanęła na wysokości zadania. W salonie Piotrek był bardzo przejęty i jednocześnie zainteresowany wszystkim dookoła.
W czerwcu zaczęła się również wielka "akcja pocztówkowa", którą wymyśliła nasza Pani Pedagog. Informacje o akcji przekazywane były pocztą pantoflową, a w jej efekcie przez całe wakacje do Piotrka docierały kartki pocztowe ze zwierzakami i pozdrowieniami od znajomych oraz ludzi całkowicie nam nieznanych. Nasz synek każdego dnia wyczekiwał tych kartek i cieszył się z każdej nowej pocztówki. W rekordowym okresie, pewnego dnia znaleźliśmy w naszej skrzynce aż 14 kartek pocztowych. W sumie otrzymaliśmy ponad sto pocztówek z wielu miejsc Polski, kilku krajów europejskich, a także z Afryki, Azji, a nawet Australii. Piotrek chciał za nie osobiście podziękować:
W czasie wakacji przydarzyła nam się pewna zabawna sytuacja. Podczas wizyty w opolskim zoo odwiedziliśmy wybieg goryla. Było go świetnie widać za bardzo grubą szybą, wiszącego na "lianach" zrobionych z węży strażackich. Goryl spał. W pewnym momencie do wybiegu podszedł podchmielony ojciec z dwójką dzieci i mówi do nich: Widzicie jaki wielki goryl? Widzicie jak śpi? A słyszycie jak oddycha? W roli oddechu goryla występował oczywiście respirator Piotrka: fuu, fuu... :)
Jesienią Piotrek wrócił do zajęć przedszkolnych. Z radością pojawił się w przedszkolu i zaskoczyły go nowe twarze, ponieważ większość jego znajomych sześciolatków rozpoczęła już naukę w szkole. Piotruś z Panią nauczycielką opowiedzieli kolegom o korespondencji ze stacją arktyczną i pokazali otrzymane zdjęcia zwierzaków polarnych. Nie obyło się też bez wspólnego malowania i zabaw z muzyką.
Rodzicom Piotrek nie odpuścił jesiennej wizyty w "naszym zoo". Tym razem nie mieliśmy szczególnego szczęścia do pogody, bo od razu jak przekroczyliśmy bramę ogrodu zoologicznego zaczął kropić deszcz. Ku naszemu zdziwieniu prawie w ogóle nie musieliśmy jednak naszego synka odsysać, mimo że wilgotnośc powietrza przekraczała pewnie 90%. Chyba tak zadziałały emocje, bo zwykle przy wzroście wilgotności Piotrka odsysa się co chwilę. Największą niespodzianką w zoo były dla nas kajmany okularowe. Dzięki odmiennej pogodzie zwiedzaliśmy bowiem głównie zadaszone pawilony zamiast otwartych wybiegów i dotarliśmy do zwierzaków, których nigdy wcześniej nie oglądaliśmy. Korzystając z małej ilości osób odwiedzających ogród zoologiczny w taką pogodę, wytargaliśmy Piotrusia z wózka, by mógł dokładnie przyjrzeć się kajmanom, co było dla niego dodatkową atrakcją.
Od października na zajęciach przedszkolnych Piotrek zaczął poznawać kraje, z których latem dostał pocztówki. Na początek padło na Grecję. Zapoznał się więc trochę z mitologią, florą, fauną i zabytkami - książkowo i internetowo oraz z prawem Archimedesa - to już namacalnie. Poza tym przygotował sos tzatziki i ulepił wazę z gliny. Zajęcia hiszpańskie rozpoczęła muzyka, opowieści o bykach i fiestach. Było też robienie Gazpacho - hiszpańskiej zupy pomidorowej, która bardzo zasmakowała tacie. Ucząc się o Kraju Kwitnącej Wiśni nasz syn przygotował nam wyborne sushi. Zanim rozpoczęły się przygotowania do Świąt, Piotrek zdążył jeszcze poznać Węgry oraz mangalice - kudłate świnki biegające po węgierskiej puszcie. Oczywiście nie zabrakło też atrakcji kulinarnych, czyli kolorowego, węgierskiego leczo. Z tego gotowania Piotrek ma zawsze dużo frajdy - smakowej, zapachowej, dotykowej i wzrokowej, a rodzice zapewniony obiad :)
Listopad to tradycyjnie czas pisania listów do Świętego Mikołaja. W tym roku Piotrek nie życzył sobie jednak spotkać się osobiście ze Świętym. Napisał więc list z prośbą o małego, czarnego i kudłatego niedźwiadka, który miał zostać dostarczony przez komin. Czarny miał być właśnie dlatego, by nie ubrudzić się w kominie. Ależ się Mikołaj naszukał tego czarnego misia. Przeróżne kolory były dostępne, ale akurat czarnego himalajskiego niedźwiadka nigdzie nie mógł znaleźć. Szczęśliwie jednak dzięki pomocy uczynnych Elfów udało się zorganizować wymarzoną maskotkę. 6 grudnia Piotrek otworzył piec i wyciągnął... małą rózgę. Początkowo tak bardzo się zasmucił, że nie chciał więcej w piecu szukać, ale ostatecznie mały, czarny, kudłaty miś osłodził to chwilowe poczucie rozczarowania.
Kalendarz adwentowy wisiał w tym roku na firance w oknie Piotrka. Kolejne jego części nasz synek otrzymywał w każdą sobotę w paczkach dostarczanych przez tajemniczego kuriera. W kalendarzu znajdowało się wiele zagadek i krzyżówek do rozwiązania, wierszyki i różne zadania do wykonania w poszczególne dni. Piotrek zrobił m.in. glinianą choinkę z kolorowymi szkiełkami oraz witraż z aniołem, które później podarował w prezencie dziadkom. Był też wieniec adwentowy, cały w brokacie. Owo brokatowanie szczególnie przypadło do gustu naszemu synkowi, w wyniku czego brokat zostanie z nami w domu co najmniej do wiosny ;) Przed Wigilią dotarła do Piotrka kolejna tajemnicza przesyłka. I nie była ona częścią kalendarza adwentowego. Po jej otwarciu okazało się, że wewnątrz znajduje się mnóstwo kartek wykonanych dla Piotrka przez dzieci z klasy Staszka i Jaśka. Były to kartki z życzeniami, rysunkami zwierzaków, a nawet z drobnymi upominkami. Ten niespodziewany prezent przyniósł wiele radości Piotrusiowi.
Po świętach odbyło się w naszym domu wielkie kolędowanie. Był tur i trzej królowie (Piotrek był jednym z nich), była śmiertka i diabełek (w tych rolach wnuki pani pedagog) oraz anielica. Było śmiesznie, głośno i wariacko. Korzystając z zimowej aury, Piotrek w przedszkolu domowym poeksperymentował trochę ze śniegiem. Robił doświadczenia z rozpuszczaniem kostki lodu w różnych cieczach, sprawdzał co się w śniegu da ukryć i kolorował go farbkami. Z tego barwienia śniegu zrodził się pomysł ulepienia kolorowego bałwana. Udało się go zrealizować w czasie ferii, kiedy to nasz synek wraz z młodszą kuzynką Julką wykonanali bałwanka, którego każda kula była w innym kolorze. We wspólne eksperymentowanie włączyli się też Staszek i Jasiek. Pewnego zimowego dnia zawitali do nas z doświadczeniami na temat... cieczy nienewtonowskich. Tematyka eksperymentów była bardzo ciekawa, a do udziału w doświadczeniach została wciągnięta również mama, a nawet babcia. Trzeba przyznać, że chłopcy (lat 8 i 10) przygotowali się do zajęć bardzo profesjonalnie, łącznie z prezentacją w Power Poincie ;)
W połowie marca pewnej nocy, podczas pielęgnacji o godzinie 24:00, Piotrkowi urwał się PEG. Wytrwał nie mało, bo 4,5 roku (do pobicia rekordu zabrakło nam tylko parę miesięcy). Włożyliśmy więc do stomii cewnik do odsysania i rano pojechaliśmy do szpitala z mocnym postanowieniem, że nie oddamy naszego syna na dwa dni na Intensywną Terapię - ostatnia hospitalizacja Piotrka miała miejsce przy okazji porzedniej wymiany PEGa, więc już bardzo dawno. Na Izbie Przyjęć usłyszeliśmy, że taki zabieg to 48h hospitalizacji na chirurgii lub gastrologii, co zabrzmiało dosyć optymistycznie. Niestety po chwili, tak jak się obawialiśmy, przyszła zwrotna informacja z oddziału gastrologii, że ze względu na respirator dziecko powinno znaleźć się na OIOMie. W tej sytuacji mama musiała udać się na gastrologię, by rozpocząć trudne, ale zwycięskie negocjacje w sprawie zmiany tej decyzji. Dzięki temu zyskaliśmy możliwość przebywania z synem przez cały czas pobytu w szpitalu.
Sam zabieg na szczęście przebiegł pomyślnie i z nowym PEGiem Miś wrócił na oddział gastrologiczny. Już od następnego poranka Piotrek ochoczo chciał rozmawiać ze wszystkimi, tj. z pielęgniarkami, salową i panią doktor. Zezłościł się więc po wizycie studentów, którzy prawdopodobnie skrępowani obecnością pani adiunkt w ogóle go nie zagadywali. Na szczęście nasz pokój odwiedziła rozmowna pani ze świetlicy i przyniosła kilka ciekawych książek. Potem było jeszcze krótkie zwiedzanie oddziału i z myślą, że szpital nie jest może fajny, ale też nie taki zły, Piotrek szczęśliwie wrócił do domu.
Na przywitanie wiosny nasz synek przygotował ekologiczną Marzannę. Bardzo zadowolony, że wraz z zimą kończy się czas przesiadywania w domu, spalił ją w ogródku. Rozpoczął się czas wycieczek i odwiedzin w przedszkolu. Piotrek miał m.in. okazję poznać wraz z innymi przedszkolakami pana leśniczego. Sam wymyślił dla niego trzy pytania, w tym to najbardziej go nurtujące: czy przed dzikiem trzeba uciekać? Miś martwił się, że tak jak mówi wierszyk, koniecznie trzeba zmykać na drzewo, a on może nie zdążyć, więc dzików zawsze się bał. Na szczęście autorytet leśniczego pomógł i na spacery do lasu chodzi już bez obaw ;) Innym razem w przedszkolu dzieci poznawały świat owadów. Bawiły się w stacje badawcze odkrywające tajemnice biedronek, żuków, chrząszczy i świetlików. Jak łatwo się domyślić, zajęcia te również bardzo Piotrkowi się podobały.
Nie ominął nas wiosenny rekonesans "naszego" ogrodu zoologicznego. Nasz syn był bardzo ciekawy, czy "jego" słoń wyjechał już w końcu do swojej żony do Hiszpanii. Ku rozczarowaniu Misia, po rozmowie z pracownikami zoo okazało się jednak, że słoń jeszcze jest i aktualnie szuka żony w innym ogrodzie zoologicznym. Najbardziej jednak Piotrka zmartwił brak na wybiegu hipopotama. Przez cały kolejny tydzień stale wracał do tego tematu. Kilka razy dziennie dawał nam znać, że coś jest źle, a źle było z hipopotamem, bo zniknął. W końcu pani pedagog zadzwoniła do dyrekcji zoo z pytaniem o hipopotama. Okazało się, że jest on po prostu bardzo stary i ukrywa się przed zwiedzającymi. Znajomi Piotrka znaleźli później w gazecie informację, że w/w hipopotam Hipolit jest najstarszym hipciem w europejskich ogrodach zoologicznych i doczekał się aż 12 potomków.
Późną wiosną udało nam się odwiedzić ciocię Piotrka w Krakowie i spotkać się ze Smokiem Wawelskim. Specjalnie na tą okazję nasz synek ulepił dla smoka owieczkę z ciastoliny. Chciał go również ostrzec, by uważał na podejrzane barany ;)